Zdjęcie – cegiełka zbiórki na nową cerkiew w Wołominie

Dzieciństwo – budowa domu (IV)

Jak pisałam już wcześniej, rodzice moi byli różnych wyznań. Mama była prawosławną Rosjanką, ojciec był poddanym niemieckim i ewangelikiem, urodzonym w Polsce. Rodzicom ta różnica wyznań nigdy nie przeszkadzała. My, dzieci, cała trójka, ochrzczeni byliśmy w cerkwi. W każdą sobotę wieczorem chodziło się na „wieczerniu”, a w niedziele na „obiedniu”, co w kościele katolickim nazywa się sumą. Mój ojciec do cerkwi nie chodził, ale batiuszka z żoną często po nabożeństwie bywał u nas na obiedzie.

Początkowo cerkiew mieściła się w prywatnym mieszkaniu, w którym usunięto jedną ścianę. Budynek mieścił się w Wołominie przy ul. Tramwajowej. Nazwa ulicy wzięła się stąd, że ulicą tą jeździł tramwaj konny do Radzymina. Radzymin był w owym czasie miastem powiatowym, odległym od Wołomina o 10 kilometrów. Było to nieco dziwne, gdyż Wołomin miał połączenie kolejowe z Warszawą, był dużym miastem (ponad 20 000 mieszkańców), nazywanym często hotelem Warszawy. Radzymin natomiast był większą osadą, a ze stolicą łączyła go kolejka, tzw. ciuchcia. Aby ułatwić mieszkańcom Wołomina kontakty z powiatem zbudowano linię tramwajową. Jedyny wagon tramwajowy ciągnął koń.

Budynek, w którym mieściła się cerkiew, był bardzo stary. W święta, kiedy w cerkwi gromadziła się większa liczba wiernych, podłoga uginała się pod ciężarem modlących się ludzi. Wtedy postanowiono zebrać fundusze na budowę nowej cerkwi. Niestety, episkopat polski nie wyraził zgody na budowę świątyni. Wydał zgodę jedynie na budowę Domu Modlitwy. W latach 1931–1932 rozpoczęto zbiórkę funduszy na jego budowę. Gromadzono je w różny sposób – organizując loterie fantowe, zabawy oraz zbierając datki od wiernych.

Zdjęcie przedstawiające grupę wiernych przed budynkiem starej cerkwi ma na odwrocie wydrukowany apel do wiernych: „Żertwujtie na postrojku cerkwi czasowni w Wołominie”. Na zdjęciu z prawej strony przy samym skraju – moja mama, ja stoję pośrodku w białej sukience i kapeluszu, trzecie dziecko ode mnie to Irena, przed nią stoi Julek.

Zdjęcie – cegiełka zbiórki na nową cerkiew w Wołominie
Zdjęcie – cegiełka zbiórki na nową cerkiew w Wołominie

Kolejna fotografia przedstawia grupę dzieci uczęszczających na lekcje religii. Pośrodku nasz batiuszka, ojciec Mikołaj, obok ojca Mikołaja mój brat Julek, a Irena stoi w ostatnim rzędzie, w sukience w kwiatki.

Pamiątka z lekcji religii
Pamiątka z lekcji religii

Właściwie niewiele mogę powiedzieć o życiu emigracji rosyjskiej, byłam zbyt mała, żeby interesować się takimi sprawami. Chyba każdy radził sobie jak umiał, podobnie jak moi rodzice. Z czasem mama nauczyła się mówić i czytać po polsku, mówiła z lekkim akcentem, ale pisać alfabetem łacińskim nie nauczyła się nigdy. Liczyła też zawsze po rosyjsku. A liczyła świetnie, bez ołówka i karteczki, dodawała, mnożyła, dzieliła w pamięci.

Nadszedł rok 1935. Rok tragiczny dla naszej rodziny. Siódmy stycznia – Boże Narodzenie dla wyznawców prawosławia. Grono rodziców urządza dla dzieci zabawę. Są występy. Jestem przebrana za śnieżynkę, jak i kilka innych dziewczynek. Tata zrobił mi piękną fryzurę – loki do ramion. Tańczymy i śpiewamy po rosyjsku piosenkę – nie wiem, czy się uda napisać alfabetem łacińskim? Spróbuję…

My biełyje snieżynoczki, spustilisia siuda,
Letim my kak puszynoczki, wiesiołyje wsiegda.
Wot eta tuczka sieraja, ona była nasz dom
I my sniej ispustilisia i zdies my oddachniom.
Prilecz na ziemliu choczetsa no wietierok zładziej
nie choczet uspokoitsia, usni że ty skorej.

Ciekawe, minęło od tego czasu 66 lat, a ja pamiętam te wydarzenia jakby to było wczoraj. W pamięci została też inscenizacja na podstawie poezji Puszkina:

Wietier po morie guliajet i karabiel podganiajet
On bieżyt siebie w wałnach na razdutych parusach
Puszki w prystani paliat, karabliu prystać wieliat.
Pristajut k zastawie gosti, Car Sołtan zawiot ich w gosti /…/.

Zabawa trwa. Rodzice szykują dzieciom i dorosłym poczęstunek. Mama niesie tacę ze szklankami z herbatą. Julek rozbawiony nie widzi mamy, trąca ją w rękę, taca z gorącą herbatą przechyla się i herbata wylewa się Julkowi na plecy! Na zabawie jest lekarz, wypisuje receptę, ojciec zgrzany, bez palta i kapelusza wybiega do apteki. Galopujące zapalenie płuc. Umiera 29 stycznia 1935 roku. Żył 48 lat! Tylko siedem lat cieszył się domem, którego nawet nie dokończył. Skończyło się cudowne beztroskie dzieciństwo. Już nic nie było takie samo. Zostałam półsierotą. Bolało.

“Ocalone od zapomnienia”
GęsiePióro, 2020

Więcej tego autora:

+ There are no comments

Add yours

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.